sobota, 20 lipca 2013

Mózg rozjebany–Bioshock Infinite

Awww yeah, ukończyłem tą grę. I co teraz? Znowu to uczucie pustki. Gra naprawdę świetna, zachwyca grafiką, szybkością, gameplay’em… i fabułą. Co tu dużo mówić, na samym początku byłem sceptycznie nastawiony do zmiany lokalizacji. Bioshock bez ciemnych korytarzy podwodnego miasta? A gdzie splicery? Po pierwszym zetknięciu z nowym dziełem Irrational Games pozytywnie zaskoczyła mnie płynność z jaką gra chodzi. Na ustawieniach prawie maksymalnych na moim lekko odświeżonym zestawie sprzed kilku lat gra trzymała prędkość około 40-tu klatek na sekundę. Lecz dla mnie grafika nie jest w grach najważniejsza. To, co odróżnia grę dobrą od złej to historia. Jeśli fabuła jest dobrze opowiedziana nie obchodzi mnie, czy czytam książkę, oglądam film, lub też gram w gry. I taki jest Bioshock Infinite. Na starcie nie zachęca. Przynajmniej nie miłośnika ciężkiej atmosfery poprzednich odsłon. Ale jak to mawiają – im głębiej w las… Kiedy zrozumie się w jakich warunkach powstało miasto Columbia, dlaczego unosi się w przestworzach, kim tak naprawdę jest Comstock a także kim jest dziewczyna którą musimy uratować, wszystko nabiera innych barw. Przyznaję się – jestem miłośnikiem znajdziek i różnych easter-eggów. Obejrzałem wszystkie dodatkowe filmiki, starałem się zajrzeć w każdy kąt tylko po to, aby móc powiedzieć – “Tak, dokonałem tego, kolejną grę znam jak własną kieszeń”. Wczułem się nieziemsko w samą z pozoru radosną atmosferę panującą w Mieście w Chmurach. Natomiast zakończenie… Zaskoczyło. Już wiem, dlaczego podtytuł to Infinite… NIESKOŃCZENIE zachęcam do przejścia całej gry!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz